Jeszcze wieczorem zwiedzamy muzeum poświęcone dr Krabfowi – pierwszemu białemu misjonarzowi, który wiele lat żył wśród ludzi z plemienia Rabai (jedno z 9-ciu plemion Midżikenda). Ludy Midżikenda zamieszkiwały leśne obszary graniczące z wybrzeżem. Każde plemię budowało wioskę , która miała dla nich największe znaczenie o nazwie Kayah. Kayah były lokalizowane w niedostępnym miejscu , głęboko w lesie. Dlatego ludy te czciły las jako miejsce święte. Rano odwiedzamy taką pokazową Kayah i bierzemy udział w przygotowanym „ teatrzyku”. Pora chyba wracać do domu, bo kolejne wioski murzyńskie i ich wodzowie już dość mocno nam spowszednieli.
Wzmocnieni wizytą w świętym lesie ruszamy w 1000 kilometrową trasę do granicy z Etiopią. Po drodze jak zwykle piękne, cały czas zmieniające się krajobrazy . Przejeżdżając przez samo centrum Nairobi wydaje nam się , że jest to wyjątkowo nowoczesna afrykańska stolica. Ponad czterdziestokilometrowa autostrada wyprowadzająca z miasta robi wrażenie, zwłaszcza że przed nami dość długie odcinki szutrowych dróg. Daleko za Nairobi na jednym ze skrzyżowań z mijającego nas zielonego Land Rovera na kenijskiej rejestracji słyszymy po polsku „cześć czołem”. Tak powitał nas Grzegorz, od blisko 20 lat mieszkający w Kenii i prowadzący dość znane biuro Africa Line .Na mocno wyboistym odcinku drogi, tuż przed granicą z Etiopią, poznajemy koreańskiego rowerzystę Kenetha. Pomagamy mu dokręcić kilka śrubek przy jego rowerze. Umawiamy się na spotkanie w Ameryce Południowej, albo w Korczynie. Obiecujemy , że pojedziemy z nim na rowerach na Ukrainę. Po pokonaniu blisko 1500 km żegnamy Kenię i witamy Etiopię.