Podróżując po Algierii 10 lat temu zwiedziliśmy północną część tego największego w Afryce państwa. Najdalej na południe dotarliśmy do miasta Ghardaja. Tym razem Ghardaja była pierwszym najdalej na północ wysuniętym naszym punktem turystycznym. Ghardaję zapamiętaliśmy wówczas jako miasto niemalże z 1001 nocy. Dzisiaj wjeżdżaliśmy do niej dwupasmową , oświetloną drogą i co tu mówić czar prysł, choć „duchy” pozostały. Kobiety z doliny Mzab, w miejscach publicznych, okrywają się białą tkaniną (pisz wymaluj prześcieradłem) pozostawiając niezakryte wyłącznie jedno oko. Tutaj też, po raz pierwszy podczas tej wyprawy, dopadła nas burza piaskowa o sile, jakiej nigdy nie widzieliśmy. Z Gardai przez El Golea przez trzy dni jedziemy do Tamanrasset. Właściciel kempingu w El Golea okazuje się świetnym przewodnikiem i z pasją oprowadza nas po tamtejszym ksarze, nazwanym przez nas daktylowym ( bronił daktyli, do jego budowy używano sproszkowanych pestek daktyli i jedli daktyle). Kolejny nocleg wypadł nam na check-poincie. Rano, ku naszemu zdziwieniu, zobaczyliśmy niekończący się ciąg cystern. Tak więc połowa dnia zeszła nam na wyprzedzaniu grubo ponad stu cystern zmierzających razem z nami na południe Algierii. W Tamanrasset biwakowaliśmy na przyjemnym kempingu Agencji Turystycznej Muflon, współpracującej z głównym organizatorem naszej wyprawy z Djanet. Za zakładkę w książce o Algierii służyła nam naklejka reklamowa agencji Muflon, którą otrzymaliśmy 10 lat wcześniej rozpytując o możliwość zorganizowania wyjazdu na południe Algierii. Przed wyjazdem na pustynię załatwiamy wszystkie ważne sprawy, Michał naprawia dwie uszkodzone opony, a my odwiedzamy ortopedę traumatologa z Beatki kolanem. Prawie jednocześnie na kemping wraca Michał z zaklejonymi oponami i my z usztywnionym ortezą kolanem i reklamówką leków. Wszyscy, oprócz Beatki, jedziemy na suk i do muzeum. Po lunchu rozpoczynamy naszą przygodę w górach Hoggar, otaczających Tamanrasset. Oglądamy pięknie położony, wysoko w górach XVI wieczny meczet i w oddali najwyższy szczyt Algierii (Tahat). Mamy nadzieję , jak się okazało płonną, zobaczyć w kraterze wulkanu antylopy. Już po zachodzie słońca docieramy do naszego obozowiska, w którym czeka na nas kucharz z kolacją. Następnego dnia rano na śniadanie wielkanocne kucharz przybrał jajka orzechami i migdałami, ktoś wyjął z zapasów ćwikłę, ktoś inny przyniósł chrzan i tradycji stało się zadość. Kolejne cztery dni spędzamy w górach Hoggar podziwiając rozległe widoki z wysokich przełęczy, fantazyjne kształty skał, kaniony , nieliczne wielbłądy i trochę naskalnych rysunków. W drodze do Djanet wracamy na jeden dzień do Tamanrasset , aby usunąć z forda naszych znajomych system ad blue. Wszyscy z przyjemnością korzystamy z kempingu, a rano zadowoleni wyruszamy w stronę Djanet. W Djanet przygotowujemy się do 8-dniowego pobytu na pustyni w PN Tasili n'Ajjer. Towarzyszy nam Tahar, miejscowy Tuareg, szef firmy współpracującej z Globtroter 4x4, który w jednej osobie łączy trzy funkcje – przewodnika, kierowcy i kucharza oraz Abdullah, młody chłopak, który zawsze po kolacji przygotowuje dla nas tuareską herbatę i uprzyjemnia nam wieczór śpiewając i grając na gitarze. Do Tasili jedziemy oglądać malowidła naskalne, podobnie jak te po libijskiej stronie w Akakus, również wpisane na listę UNESCO. Tahar pokazuje nam bardzo dużo rysunków, okiem znawcy oceniając wspólnie z Agatą (naszą tłumaczką i skarbnicą wiedzy o Algierii, Tuaregach i islamie), z którego z czterech okresów pochodzą. Podobnie jak w Akakus oglądamy krowy , antylopy, kozy, konie , rydwany, lwy , nosorożce, żyrafy, słonie i ludzi w trakcie walki, polowania i przy codziennych czynnościach. Spokojnie krążymy pośród otaczających nas formacji skalnych od czasu do czasu pokonując mniejsze i większe wydmy. Jest ich znacznie mniej i są dużo łatwiejsze do pokonania niż te w Libii. Czas upływa miło i przyjemnie wyznaczany przez śniadania, lunchy i kolacje (a mieliśmy schudnąć). Po pustynnej wycieczce wracamy do Djanet, w którym zwiedzamy ksar, robimy zakupy. Na ulicach obserwujemy odświętnie ubranych ludzi, z okazji święta, jakim jest pierwszy piątek po zakończeniu ramadanu. Cały ramadan przypadł na czas naszego pobytu w Libii i Algierii. Do granicy z Tunezją mamy 1800 km. W pierwszym dniu droga prowadzi przez księżycowy płaskowyż. Przez kolejne dwa dni jedziemy już przez roponośne i obfitujące w gaz tereny (In Amanenas) po drodze mijając dużą ilość infrastruktury technicznej związanej z wydobyciem ropy i gazu. Na granicy z Tunezją żegnamy się z Mohamedem, który odebrał nas w tym miejscu w dniu wjazdu do Algierii , a który podobnie jak Tahar również jest Tuaregiem i towarzyszył nam w czasie całej podróży po Algierii, z wyjątkiem 8 dni spędzonych na pustyni. Na prom z Tunisu do Genui, który odpływa w piątek czekamy w Hammamet, tym razem odpoczywając w hotelu Medina.