Gdyby sprawdzić nasze paszporty to w Senegalu byliśmy już cztery razy, choć tak naprawdę był to nasz drugi pobyt tutaj. Za każdym razem wizyta w Senegalu przedzielona była pobytem w maleńkiej, 27 razy mniejszej od Polski, Gambii. Z ciekawością obserwowaliśmy co zmieniło się po 8 latach. Saint Louis jak było, tak w dalszym ciągu pozostaje „urocze”. Tak jak poprzednio, jedynym miłym dla oka akcentem były dla nas kolorowe łodzie. Kilkudniowy pobyt w stolicy – Dakarze został wymuszony przez konieczność ubiegania się o wizy do kolejnych krajów (Gwinea i WKS). Bez większych problemów wyrabiamy elektroniczną wizę do Gwinei. Natomiast w przypadku WKS-u, pomimo uzyskania wiz elektronicznych, nie mamy pewności czy będziemy mogli na nie wjechać do tego kraju. „Dzięki” drobnej kolizji jednego z uczestników naszej wyporawy mieliśmy okazję przyjrzeć się z bliska pracy miejscowej policji. Ogólna ocena – słaba trójka. Pozostajemy jednak pod wrażeniem ubezpieczenia, które wypisała nam na kolanie młoda Murzynka, mająca za biuro tylko plastikowe krzesło (na granicy mauretańsko -senegalskiej). W nowoczesnej siedzibie towarzystwa ubezpieczeniowego w Dakarze zostaliśmy obsłużeni szybko i profesjonalnie. Na kempingu Skiper Camp w Dakarze poczuliśmy się jak w Unii Europejskiej. To znaczy zostaliśmy „wydymani” przez Francuzów (tym razem bez udziału Niemców) przy pomocy ich byłych niewolników.