Półtora raza większa od Polski, zamieszkana przez około 740 tyś. mieszkańców, w tym w większości przez Hindusów (43,5%) i Murzynów (30,2%). Rodzimej ludności , czyli Indian jest około 9,1%. Do stolicy – Georgetown- przyjeżdżamy w niedzielne, wczesne popołudnie. Zostawiamy bagaże w hotelu i od razu idziemy obejrzeć miasto. Zwiedzanie zaczynamy od Stabroek Market. To miejsce raczej nie jest przeznaczone do zwiedzania przez indywidualnych turystów. I faktycznie co kawałek spotykamy się z uwagami, a to jakiejś kobiety, która mówi abyśmy nie szli tą ulicą lub Murzyna , który wprost zachęca nas, abyśmy wypieprzali do Anglii. Korzystając z hotelowej mapy po kolei oglądamy budynek parlamentu, sądu z pomnikiem królowej Wiktorii przed nim i chyba najładniejszy budynek w mieście – ratusz. To biały , wysoki, drewniany budynek z koronkowymi zdobieniami, strzelistą wieżą z 1899r. Uwagę zwracają bogato zdobione metalowe okiennice przypominające lekko uchylone zadaszenie nad wejściem do namiotu. Na koniec spaceru obejrzeliśmy jeszcze, niestety tylko z zewnątrz, zabytkową, anglikańską katedrę Św. Jerzego. Sprawia wrażenie mocno podniszczonej. Za to w katedrze katolickiej ładne , jasne , przestronne wnętrze mogliśmy oglądać przy dźwiękach muzyki organowej. Ostatnim miejscem jakie odwiedziliśmy w stolicy Gujany był ogród botaniczny i znajdujące się w nim małe zoo. Gdyby nie fakt, że mieliśmy kilka godzin czasu do odjazdu naszego busa pewnie nigdy byśmy tam nie trafili. Większość zwierząt znajdujących się w tym mini zoo mieliśmy okazję widzieć na wolności. Dlatego ich widok w tych zaniedbanych klatkach sprawiał ogromnie przykre wrażenie. Pocieszające jedynie jest to , że pochodzą one z tej strefy klimatycznej, dzięki temu karmione są tutejszymi owocami. Małpki akurat jadły sałatkę owocową z mango, bananów i papai. Drapieżniki też raczej nie są głodne , bo w ich klatkach leżało sporo świeżego mięsa. Jako zupełnie osobną atrakcję traktujemy 18-to godzinny przejazd busem (nr 94) z Georgetown, przez całą Gujanę, do graniczącego z Brazylią miasta Lethem. Z 550-cio kilometrowej drogi 450 km to droga gruntowa z koleinami, potężnymi dziurami i tarką. Całonocna jazda przez dżunglę przerywana była kilkoma posterunkami policji i postojami na skorzystanie z toalety. Ostatnie 130 km stanowi sawanna. Pole widzenia znacznie się wówczas powiększa. Przejeżdża się przez kilka wioseczek, a jak głosi tablica jesteśmy w krainie termintów. Oczywiście wszędzie widać kopce, ale bezskutecznie wypatrywaliśmy mrówkojadów. Tych zwierząt w Ameryce Południowej jeszcze nie udało nam się zobaczyć żywych. Wprawdzie widzieliśmy już 2 lub 3, ale niestety leżały przy drodze, przejechane przez samochody.
Wielebny Jim Jones mimo tego, że to Amerykanin ma swój niechlubny wkład w najnowszą historię Gujany. W 1977 roku wykorzystując sprzyjające okoliczności zakupił w Gujanie 11 tyś. ha ziemi, na której zorganizował coś na wzór rolniczej komuny swojej sekty – Świątyni Ludu. Miejsce nazywane Jonestown. Tam , rok później, doprowadził do największego na świecie zbiorowego samobójstwa przez wypicie trucizny. 909 członków sekty (Amerykanów) , w tym 276 dzieci wypiło oranżadę z rozpuszczonym w niej cyjankiem i środkami uspokajającymi.