Zanim dotarliśmy do Nowego Jorku odwiedziliśmy wodospad Niagara i Filadelfię. Wiedzieliśmy, że nad Niagarą czeka nas spora dawka amerykańskiego kiczu w najgorszej postaci. Ryczące potwory, monstrualnych rozmiarów bohaterowie dziecięcych kreskówek i wszystko co może przyciągnąć uwagę i wyciągnąć pieniądze od amerykańskich dzieci i młodzieży. Wodospady otoczone są jednym wielkim wesołym miasteczkiem. Nie są tak imponujące jak np. wodospady Wiktorii na rzece Zambezi, które oglądaliśmy w ubiegłym roku, dodatkowo „odchudzone” są przez funkcjonujące elektrownie o 60% przepływającej wody . Uważamy jednak, że warto je zobaczyć. Przedostatnim obiektem z listy UNESCO , który odwiedzamy w czasie tej części naszej podróży jest Independence Hall w Filadelfii. Amerykanie znani są z przywiązania i szacunku do symboli państwowych i historii własnego kraju. Jak wiadomo to w Filadelfii została podpisana Deklaracja Niepodległości i Konstytucja. Tutaj , w szklanym pawilonie znajduje się również Dzwon Wolności, który został użyty po raz pierwszy przed pierwszym, publicznym odczytaniem Deklaracji Niepodległości. Po przejechaniu 53 tysięcy km po Ameryce Południowej i Północnej docieramy do Nowego Jorku. Zaczynamy od załatwienia formalności związanych z wysyłką samochodu do kraju. Skorzystaliśmy z usług firmy Polamer (275 Cox Street Roselle, NJ 07203), zdecydowanie wartej polecenia. W Nowym Jorku wynajęliśmy hotel na Harlemie, spacerując po którym przypominaliśmy sobie poprzedni rok spędzony w Afryce. W tej dzielnicy spotkać można mieszkańców całej Afryki , a najbardziej rzucają się w oczy kobiety z Afryki Zachodniej w swych bajecznie kolorowych strojach. Na zwiedzenie Nowego Jorku potrzeba kilku tygodni. Mając do dyspozycji jedynie dwa dni korzystaliśmy z autobusów turystycznych podziwiając Nowy Jork za dnia i w nocy. Przed nami znów „przymusowy” odpoczynek związany z załatwieniem wiz do Azji.