Wiedzieliśmy , że jest to maleńki kraj , jedyny w tej części świata z urzędowym językiem angielskim. Reszty dowiedzieliśmy się w ciągu kilku godzin , bo tyle zajęła nam podróż przez ten kraj. Na początek krótka wizyta celnika zakończona utratą 4 puszek piwa. Na szczęście nie był zbyt dociekliwy, bo zabrał tylko to piwo, które nie zmieściło się do lodówki. Kolejny urzędnik – kontrola fitosanitarna – straty: 6 jajek, 1 kg pomidorów, 2 kg bananów, z tego uratowany 1 kg , który zjedliśmy w trakcie kontroli. Po wniesieniu dość wysokich opłat wjazdowych i ubezpieczenia samochodu jesteśmy w Belize. Od razu rzuca się w oczy charakterystyczna dla całego Belize zabudowa. Przeważają niewielkie drewniane domy, posadowione na palach, co przypomina nam, że w tej części świata deszcze i huragany posiadają naprawdę niszczycielską moc. W stolicy kraju Belmopanie zajeżdżamy pod ratusz miejski, który mieścił się w drewnianym baraku. Podobnie wyglądały budynki ministerstw. Belize niepodległość od Wielkiej Brytanii uzyskało dopiero w 1981 roku. Liczy zaledwie 300 tyś. mieszkańców i jego głównym źródłem dochodów jest eksport rzadkich gatunków drewna oraz turystyka. Stolicę przeniesiono z Belize City do Belmopanu, ponieważ Belize City jest systematycznie, co kilka lat niszczone przez huragany. Jadąc przez Belize zastanawialiśmy się nad kosztami jakie muszą ponosić na utrzymanie swojej odrębnej państwowości, chociażby utrzymanie granic. Na wyjeździe okazało się, że nie musimy się martwić o koszt utrzymania granicy, bo na zakończenie tej kilkugodzinnej wizyty zażądano po 30 USD opłaty wyjazdowej od osoby.