29.10.2014r. Jak tu nie wierzyć w przeznaczenie. Robert, nasz kolega , z którym kiedyś sporo podróżowaliśmy po Hiszpanii i Skandynawii, od kilku już lat pracuje we Francji. Przed naszym wyjazdem ustaliliśmy, że nie ma szans na spotkanie, bo wówczas pracował 1000 km na północ od trasy naszego przejazdu. W ostatniej chwili okazało się, że firma oddelegowała go dosłownie na jeden dzień pracy do miejscowości Cadenet (30 km od naszej trasy). Po tym jednym dniu pracy miał dzień wolnego i wracał znów na północ Francji. Dzięki temu mogliśmy, jak dawniej, spędzić cały dzień na zwiedzaniu okolicy. Od rana wspólnie z Robertem zaczynamy zwiedzanie Awinionu. Miasto zupełnie inne niż Lyon, gdzie główną atrakcją jest okazały pałac papieski. Faktycznie jest to pałac nie tylko z nazwy. W XIV w. był siedzibą dla kolejnych sześciu papieży. Stojący obok kościół, używając współczesnych porównań, wygląda jak skromny garaż przy bogatym domu. Dla urozmaicenia naszej wycieczki cofamy się do początków naszej ery i jedziemy do Orange zobaczyć teatr i łuk triumfalny. Teatr w Orange jest najlepiej zachowany spośród teatrów rzymskich, jakie w ogóle do tej pory mieliśmy okazję zwiedzać. Zwykle zachowana jest widownia, a tutaj dobrze, jak na swój wiek, zachowana jest również scena. Łuk triumfalny na wjeździe do miasta upamiętnia zwycięstwo cesarza Tyberiusza nad Galami i Germanami. Kolejny obiekt to połączenie dzieł natury z artystyczną twórczością człowieka sprzed 32000 lat. Francuzi reklamują się, że są to najstarsze znalezione na świecie rysunki naskalne. Jaskinia Chauvet, bo o niej mowa, odkryta w 1994r. nie jest udostępniona do zwiedzania. W przyszłym roku ma być udostępniona , budowana z dużym rozmachem, replika jaskini. Na razie dla zwiedzających został przygotowany film, który dość dokładnie pokazuje wnętrze jaskini z pięknymi naciekami oraz szczegółowo omawia znalezione rysunki różnych zwierząt, w tym panter , lwów, niedźwiedzi, jeleni, koni, mamutów. Mimo, że tutaj jesteśmy ostatnimi ze zwiedzających , to nie kończymy naszego turystycznego dnia. Jedziemy do oddalonego o 70 km Pont du Gard, gdzie mamy nadzieję jeszcze obejrzeć rzymski akwedukt. Na miejsce przyjeżdżamy o 19.15. Jest ciemno i pusto. Wjazd na parking zamknięty szlabanem. Ochrona, która obserwuje nas przez kamery od razu informuje nas , że nie możemy zostać tu na noc, a obiekt jest czynny od 9 do 19. W tej sytuacji chcemy choć odrobinę rozejrzeć się po okolicy i natychmiast zjawia się samochód z ochroną, aby sprawdzić czy nie chcemy zostać na noc. Już mamy zamiar odjechać, ale nie dający za wygraną Robert postanawia załatwić ze strażnikami, żeby nas jednak wpuścili na teren obiektu. Bingo!!! Okazało się, że do 19-tej czynne jest tylko muzeum, natomiast sam akwedukt możemy obejrzeć, a bilet parkingowy jest jednocześnie biletem do zwiedzania. Po dwóch minutach spaceru naszym oczom ukazuje się pięknie podświetlony ogromny akwedukt, który po chwili gaśnie. Robert od razu podejrzewa, że to robota złośliwej ochrony. Dla nas jest to kolejny przypadek znikających w ciemności obiektów we Francji. Dwa lata temu w Mont Saint Michel po zrobieniu dosłownie jednego zdjęcia punktualnie o 24-tej zostały wygaszone wszystkie światła. Tym razem wszystko odbyło się inaczej. Po chwili akwedukt na nowo został rozświetlony i co kilka minut zmieniał się nie tylko kolor, ale i sposób jego podświetlenia. Przez godzinę podziwialiśmy spektakl świetlny prezentowany tego wieczoru tylko dla naszej trójki.